User
Znowu??
Przecież znam wszystko na pamięć!
Moje dochodzenie do rozbrajającej w swej oczywistości (przynajmniej dla pewnych roczników) prawdy objawionej, iż to Ciemna strona księżyca jest najlepszym krążkiem Floydów i rockowym albumem wszechczasów, trwało jednak ładnych parę lat.
Opus magnum.
Łączenie utworów ze sobą stało się znakiem rozpoznawczym PF w latach 70. Z czasem trochę wątpliwym, wręcz pretensjonalnym. W przypadku tego albumu jest ono – kto wie, czy nie ten właściwy, jeden jedyny raz w historii muzyki – tak bardzo na miejscu. Opus magnum, pełnia, zamknięta całość. Nie każcie mi wymieniać tytułów szczególnie ulubionych fragmentów, ale - przyparty do muru – podam dwa: The Great Gig In The Sky i Us And Them.
Jeśli ktoś ma ochotę poczytać więcej: http://blognroll.blox.pl/2013/01/Najjas … d-The.html
Offline
User
to raczej krótka notka niżli recenzja ;p poćwicz trochę zanim się weźmiesz za akurat tę płytę
Ostatnio edytowany przez Macko (2013-01-10 18:29:43)
Offline
User
Masz rację. Mało tego, więc całość:
Nieziszczalny zdawałoby się koncept – zjeść ciastko i mieć ciastko – w prosty i fantastyczny sposób realizuje się na gruncie sztuki. W sierpniu, w wiedeńskim Belvederze, oczarowany oglądanymi z bliska pracami Gustava Klimta wracałem kilkakrotnie w ciągu dwóch godzin do sal z dziełami robiącymi na mnie szczególnie mocne wrażenie. Do świetnego wiersza też można sięgać wielokrotnie. Płytę, która wpada w ucho, jeśli tylko czas na to pozwala, już w dniu zakupu można skonsumować parokrotnie.
Moje dochodzenie do rozbrajającej w swej oczywistości (przynajmniej dla pewnych roczników) prawdy objawionej, iż to Ciemna strona księżyca jest najlepszym krążkiem Floydów i rockowym albumem wszechczasów, trwało jednak ładnych parę lat.
Jak uczniowi mówią, że Słowacki wielkim poetą był, to ten zaczyna się bronić całym sobą. Zamiast jak dziecko szukać własnych, świeżych wrażeń, albo ucieka gdzie pieprz rośnie, albo przyjmuje cudzy sąd i wytwarza w sobie mechanizm uniemożliwiający normalną percepcję. Na kolanach źle odbiera się sztukę.
Ucho bezustannie ćwiczone w końcu sobie jednak poradzi. Wszystko z miłości do muzyki, tych godzin spędzonych na uważnym trawieniu nuty po nucie. Miałem trochę takich wspaniałych momentów w życiu młodego rockfana, gdy nagle, niespodziewanie, nieoczekiwanie – przy którymś tam z kolei odsłuchiwaniu tej czy innej płyty, tego czy innego wykonawcy – nagle czułem, że zakochuję się w tych dźwiękach na zabój. Do grobowej deski. Tak, bo wszystkie te miłości zostały we mnie do dzisiaj (sztuka pod jeszcze jednym względem jest fantastyczna: nie karze za poligamię, a wręcz nagradza – najszerszym z możliwych wachlarzem doznań). A że do młodziaków już niestety nie należę, wiem, że pozostaną ze mną do końca.
I The Dark Side Of The Moon jest takim właśnie cudownym ciastkiem. Oczywistym do bólu. Czasem myślę sobie: „Znów mam tego słuchać? Przecież znam wszystko na pamięć”. Wrzucam do szufladki. Mija minuta, dwie – i kolejny raz wpadam w tę muzykę bez reszty. Arcydzieło, które na przestrzeni lat robi ze mną dziwne rzeczy: przesuwa akcenty, zwraca na siebie uwagę wciąż inaczej - jak obraz oglądany w różnym świetle, pod różnym kątem. W różnych momentach życia.
Łączenie utworów ze sobą stało się znakiem rozpoznawczym PF w latach 70. Z czasem trochę wątpliwym, wręcz pretensjonalnym. W przypadku tego albumu jest ono – kto wie, czy nie ten właściwy, jeden jedyny raz w historii muzyki – tak bardzo na miejscu. Opus magnum, pełnia, zamknięta całość. Nie każcie mi wymieniać tytułów szczególnie ulubionych fragmentów, ale - przyparty do muru – podam dwa: The Great Gig In The Sky i Us And Them.
Jeśli dzieła genialne wymykają się prostym definicjom, nie całkiem pozwalają opisać poprzez znany nam aparat poznawczy – to, nie wpadając bynajmniej w ekstazę, zaczynam przypuszczać, że jest w nich odciśnięty palec Boga. Krzysztof Kieślowski, nieżyjący już niestety jeden z najwybitniejszych reżyserów w historii polskiego kina, powiedział kiedyś, że Bóg odwraca się do nas plecami, abyśmy nie widzieli, że śpi. Czyżby Stwórca wypoczywał po ciemnej stronie księżyca?
Offline
User
Wiesz ja kliknąć w link potrafię ... ale gdyby to czytał ktoś nieznający płyty dowiedział by się, że ta płyta to arcydzieło i że lubisz The Great Gig In The Sky i Us And Them - tyle. Jeśli zachwalasz coś, podawaj konkretne przykłady, analizuj muzykę i tekst. O samym "money" można pisać i pisać, do tego dodać przyczyny powstania etc.
Offline
User
Może gdybym urodził się wiele lat później - o "Money" pisałbym i pisał. Ale urodziłem się w 1962. I wymienianie kolejnych utworów na płycie w czterdzieści lat po jej wydaniu, wybacz, wydaje mi się bezcelowe. Myślę, że ci z moich roczników rozumieją, co mam na myśli. Recenzja nie musi być tylko rozkręcaniem całości do ostatniej śrubki i nakrętki. Muzyka - to emocje. Jak widać - nie zawsze te same. Na szczęście. Dajmy sobie prawo do patrzenia na coś, na sztukę, na wiele sposobów. Bo nie ma tego jednego, jedynego prawdziwego. Z pozdrowieniami!
Offline
Strasznie chujowa recenzja fajnej płyty. Nie jakiejś znowu wielkiej, najlepszej na świecie, ale fajnej.
Offline
Bo to tak po prawdzie nie jest recenzja, tylko coś na kształt krótkiego eseju. Ogólnie mi się to nawet podoba, dobrze się czytało, ale nie patrzyłam na to jak na recenzję, bo recenzją po prostu nie jest z kilku powodów:
a) brak części informującej - kto, kiedy, gdzie, jak;
b) brak części analizującej;
c) tak na prawdę brak części oceniającej dzieło pod względem czysto technicznym, jest tylko ocena emocji związanych z odsłuchaniem.
I pewnie by się coś jeszcze znalazło ;p
Oczywiście, jest argument typu "po co pisać ZNOWU to samo, wszyscy już o tym pisali". Ok, ale to jak się nie chce człowiek powtarzać, to po prostu nie pisze ;p
Tak więc - recenzja to to nie jest, ale tekścik mi się ogólnie podoba ; )
Offline
Kierownik działu Metal
Hera napisał:
Oczywiście, jest argument typu "po co pisać ZNOWU to samo, wszyscy już o tym pisali". Ok, ale to jak się nie chce człowiek powtarzać, to po prostu nie pisze ;p
Otóż to, więc po co dawać recki o płytach, które są powszechnie znane i których są setki recek, pewnie nawet w jakiś murzyńskich narzeczach z Afryki?
Offline
Hiss
A mi nie podobają się wasze recenzje recenzji.
Offline
Recenzje opisu*
: D : D : D
Offline