User
Led Zeppelin to jeden z tych zespołów, który popchnął rocka do przodu. Co ciekawe, sukces pierwszego albumu był zaskoczeniem ponieważ recenzenci skazali album na porażkę. Stało się inaczej. Led Zeppelin z miejsca stali się popularnym zespołem, a jakby tego było mało w tym samym roku co debiut (1969) wydali album który spowodował, że przy zespole powstało stado napalonych groupies, piewcy moralności byli wstrząśnięci, a do tego zrewolucjonizował rock. to jest właśnie II.
Album składa się z 9 utworów. I żadnego nie uznałbym za wypełniacz.
Na dzień dobry wita nas zarąbista jazda. Legendarny riff Page'a wita nas z utworem Whole Lotta Love. Plant śpiewa kapitalnie, ale to co się zaczyna od ok. 1:20 minuty to prostu orgazm. W sumie to jest orgazm. Dźwięki Thereminu i jęki Planta brzmią jakby właśnie dokonywał się... stosunek płciowy . Potem kapitalny wjazd Page'a, i dynamit Planta. Utwór rewelacja. "Way down inside woman, You need love."
Mimo to w tym utworze czułem, że Zeppeliny grały na 190 %, ale w sumie to była przystawka, która miała nam narobić apetytu wprowadzić słuchacza w temat albumu, który zdominowały teksty o miłości ( i jej złamania). Następnym utworem jest spokojny What Is And What Should Never Be. Zeppeliny w tym utworze zaznaczają fascynacje bluesem, w czym bas Jonesa i gitara Page'a starają się nas utwierdzić. Tekst rewelka, ogólnie utwór podoba mi się i jest niezłym uspokojeniem przed eksplozją.
Chwila potem zaczyna się The Lemon Song. Utwór aż wieje bluesem. Bas Jonesa pierwsza klasa, a riff Page'a bajka: prosty i genialny.Około półtorej minuty jazda ! Page gra prostą, ale genialną solówkę, a bas Jonesa go rewelacyjnie uzupełnia. Potem dynamit wokalny Planta ( ma ciąg w płucach). W środku utworu Jones wysuwa się na pierwszy plan, Plant śpiewa rewelacyjną zwrotkę:
Squeeze me baby, till the juice runs down my leg.
The way you squeeze my lemon, I'm gonna fall right out of bed.
A na koniec powtórka galopu z solówką z początku utworu. Utwór perfekcja. Wszystko dopracowane na ostatni guzik
Potem mamy przyjemną balladę Thank You . Plant śpiewa tak, jakby to był utwór poetycki. Jeżeli tak brzmi utwór o miłości i ma tak świetny tekst to love songi mógłbym słuchać przez pół życia.
Zaraz potem mamy riffowego wymiatacza który budzi nas z miłosnego snu, a my stajemy się biednym samotnikiem który nieszczęśliwe zakochał się w pannie, która oskubała go ( i wielu innych przed nim) z kasy. To Heartbreaker. Riff Page'a znów prosty i moim zdaniem najlepszy w jego karierze i zespołu. Jones również gra rewelacyjnie. Riff Page'a rozkręca się po czym robi przerwę żeby Plant sobie pośpiewał o tym jak mogliśmy się tak nieszczęśliwie omamić tej lasce i tak z trzy razy . W środku utworu rewelacyjna solówka Page'a. Pod koniec motyw przewodni wraca, a Plant karze/błaga i łamaczkę serc żeby odeszła.
Później mamy prosty, przyjemy, typowo rockowy utwór Living Loving Maid (She's Just A Woman) . Riff fajny (znowu), bas genialny, aż się chce potańczyć.
Następny utwór wita nas gitarą akustyczną. To Ramble On. Tekst rewelacja. Ok. 1 minuty się rozkręca. Jones gra na basie po prostu bosko. Melodyczny środeczek, i jedziemy dalej. Kolejny utwór w którym czuje się fascynacje zespołu bluesem. Uwielbiam zwłaszcza tą zwrotkę:
Mine's a tale that can't be told, my freedom I hold dear.
How years ago in days of old, when magic filled the air.
T'was in the darkest depths of Mordor, I met a girl so fair.
But Gollum, and the evil one crept up and slipped away with her, her, her....yeah.
Potem mamy znowu wymiatacza ( i to podwójnego). To utwór Moby Dick. Rewelacyjny riff Page'a , a potem solo perkusyjne Bonhama. Na albumie brzmi rewelacyjne, w wersji koncertowej po prostu hołdy składać i robić taniec Vodoo. Bonham po prostu swoje 2.30 minuty wykorzystał kapitalnie (pozostałe dwie na spółę z Page'em).
Na koniec kolejny utwór w klimacie bluesa (przynajmniej na początku, harmonijki mówią same za siebie) Bring It Home. Dla większości osób utwór może wydawać się za spokojny . I wtedy wchodzi mocny genialny riff Page'a i mocne bębny Bonhama i zaczyna się ostrzejsza część utworu. Może utwór się nie wyróżnia na tle reszty albumy, ale chyba lepiej nie dało się go zakończyć.
Podsumowując, album Led Zeppelin II zasłużenie stał się klasyką rocka. Legendarne riffy Page'a, solówy Bonhama, bas Jonesa, i jeszcze rewelacyjne teksty i wokal Planta. Ten album po prostu był skazany na sukces i się nim stał. Kontrowersje wokół albumu tylko mogły przysporzyć większej sławy zespołowi. Rodzice musieli się wtedy łapać się za głowy kiedy widzieli stada młodzieży (zwłaszcza dziewczyn), która oszalała na punkcie zespołu i wciągającej "prochy". Album z podtekstem seksualnym(Whole Lotta Love, The Lemon Song)) a zarazem poetycki i piękny (What Is And What Should Never Be). Zarazem o miłości szczęśliwej (Thank You), jak i o jej nieszczęściu(Heartbreaker).
Album genialny. Gdybym nie był większym miłośnikiem metalu byłaby stówa, a tak 95/100
Ostatnio edytowany przez Ghost of War (2012-05-02 20:45:30)
Offline
User
Jedna z moich ulubionych płyt. Wracam do niej średnio, hmm.... raz na tydzień
A na serio, niesamowite jest to, że faktycznie nie ma tu gorszego numeru a i nie bardzo można się zdecydować na najlepszy.
Offline
Laserowy Lotos rangi 5.
Świetna recka chyba mojej ulubionej płyty ulubionego zespołu
Offline